03 stycznia 2019

Z wyspy Jawy



na islam nie przejdziemy islam przejdzie na nas w snach baśniach torturach sennych

majaczeniach – których źródłem są szafran cynamon goździki

nie odróżniając gorączki od upału fali gorąca od uderzeń krwi

od czasu do czasu budząc śpiew lub łkanie: śpiew albo cykanie żab tykanie bomb cykanie

śpiew po nocy rano łkanie – wycie syren ranny gwar od bazaru po bazaar:



Chiny wielkie Chiny wojenne machiny! bez państw i języków są języki i rynki

giełdy i markety bazary parkiety – przetańczona jest Europa wyśpiewana jest sawanna

w stronę Swanna w chmurze much – paść trupem na łące i na twarz przed Panem

na łące pachnącej kąkolem tymianem



trzeba żegnać się na krzyż oraz żegnać się – na północ południe zachód albo wschód

w deszczu paląc światła jak światła mijania przez litewskie śniegi białoruskie śniegi

w kolebce metali wśród drogich kamieni – przydrożnych podróżnych milowych i młyńskich

czarną skrzynkę topiąc w błocie i na polu:



czarodziejskie szkatułki chińskie odbijanki

kalafonium z Malabaru egzotyczne jaja!



pamiętam tych starych i pełnych godności kupców…



gdy wiatr na motorze urywa mi głowę gorące powietrze ciąży jako kask:

to wszystko kolory banknotów i flag! niech puszczą kolory niech się układają

i niech się ułożą jak pola ryżowe – niech pola ryżowe będą tarasowe

jak meczety minarety – którym słońce świeci których gwiazda dnieje

w formalinie powszednieje nowy dzień topiąc lody Grenlandii podnosząc oceany

bo słońce i spalina to jedno – w myślach cięłam worki z ryżem podpalałam pola

drzemały wulkany ciągle byłam śnięta – z braku obowiązku bez poczucia czasu

wydawałam rupie za bezcen jak śnięta chodziłam po gruzie na wschodzie jak śnięta

obrazy po deszczu widząc wciąż te same – tajemnicze kobiety dalekiego Wschodu!

macie półksiężyc zamiast uśmiechu – mężczyźni na dywanik przez Boga wezwani

terroryści znów idą do lekkiego już nieba z nowym ładunkiem w porze burz



ze słuchawkami od ucha do ucha i na słuchawkach – z arabskim hh

złota trąbka na sznurku rękawice do boksu



złota trąbka –



szalone dziewczyny z walizkami z Libanu

au revoir –  krzyczały, nie odrywając – kochane! – pięści od twarzy



szalone sceny z żyć wszystkich świętych

upust wszelkim złościom z tych nadmorskich skał



Umm Haram, kamień na twojej piersi unoszony przez anioły

cięższy i większy niż kwiaty Franciszka



dwa kamienie – to była krucjata czy podróż przez głód?

i żyłam wtedy tylko lotem błyskawicy wodą i powietrzem



i nie gryzłam ziemi –



wystrzeliłam rowerem z getta Rosengard



wzdłuż Amiralsgatan

z getta Rosengard – to przyczółek Europy – jej ostatni skrzek!



tłuczone kamieniem okno na świat –



śmigło nad łóżkiem jak wojna w tropikach – niebo malaryczne i apokaliptyczne

niebo Jawy – niebo zrobiło się żółte jak na starej kartce wysłanej z Batawii albo Tangerang

niesionej pocztą aż do Semarang i dalej do Tuntang – gdzie ciągle się kończą kolejowe tory

stary kolonialny budynek białe latyfundia – stare czasy! – wieka trumien

w sepii albo formalinie – w momencie przejaśnień:



żółta febra, malaria, czerwona gorączka

czarna śmierć, czarne słońce, jasna cholera



uderzanie fal, łopotanie szmat – jak stary człowiek w noc nowego roku

wjeżdżając do Daru z jednym tylko słowem – lumumba, trochę mydła i wody

lumumba – liszaj w marmury komór łaziebnych, liszaj w dziurawe cuchnące ulice

w nocy po pokoju chodziła gąsienica – za oknem grzmiało

rano chłopcy w porcie mówili mi Joshua – dziewczyny na wyspie nazwały Alosza



malaria malarone echo nihil timeo – jak gorące kamienie – jak masaż kamieniami

ukłucia komarów zawsze po zachodzie albo tuż przed wschodem – noś jasne ubrania

o zachodzie słońca zamknij okna i drzwi – malaria malarone echo nihil timeo

od zawrotów głowy i krzepnięcia krwi – gorączka i dreszcze, koszmary, zmęczenie

zło, kwiaty – wykwity – jawajskie półcienie – wysypka, utrata, zaburzenia mowy

zaburzenia snu, duszności, ból głowy, nożyce i papier, kamień – obraz krwi

za obrazem jest skrytka bez okien i drzwi –



jedzenie uliczne, mapy kieszonkowe – jedną nogą w wodzie – to skały nadmorskie

i warkot silników, podaję wysokość – dwie moje stopy nad poziomem morza

dalej są latawce, bliżej odrzutowce – wschód daleki i bliski – to warkot silników

dzieci nie machają widząc samoloty?



spadające gwiazdy lecą nad Aleppo – tylko jeden żołnierz dziś na brzegu rzeki

Mosul albo Tygrys – zarys morza, gór – drogi – ślady kół, gąsienice na piasku

i w zarysach dróg – thalassa – przejść już tylko na palcach i możliwie cicho

w pogromach jakie obiecało nam morze – w swoich ultrafioletach albo podczerwieni

wbiegając w zachody – pomiędzy jaskółki – pomiędzy zasłony – jak w wysokie trawy

za morza i rafy! albo za rozbitków! którzy w oczach nikną – którzy w oczach bledną:

raj jest podatkowy, morski wiatr handlowy, jedzenie jest uliczne, mapy – kieszonkowe



trzask zapałkami na siarczyste mrozy – wśród widm i sonetów – pośrodku litanii

a myśmy tłoczyli się tylko na stacjach: pośród kwadratowych albo szarych składów

na stacjach kolejowych – na stacjach wołyńskich – tarnopolskich i lwowskich

na stanisławowskich – stłoczeni we własnych kwadratowych bramach

wierszach tak zwanej stosownej długości – bez szerokości, bez wysokości

bez geografii co przed słowem wojna – polska wieś wesoła polska wieś spokojna



Barong Barong

załóż sarong

na farmę w Ngong



wjeżdżamy w końcu w karawanseraj – a trzeba założyć łańcuchy na koła

kaganiec na pyski – iskiereczka mruga – sen będzie krótki podróż będzie długa